Odcinek 7


GTAthegame
autor: metzen · data: 30.03.2007
Klub Iguana był jednym z tych drogich, nowoczesnych przybytków, które przyciągały wszystkich, którzy mogli sobie pozwolić na panujące tu kosmiczne ceny. Bogate dzieciaki, gangsterzy, bogate dzieciaki, politycy, bogate dzieciaki i jeszcze więcej bogatych dzieciaków. Jedyne, co w tym miejscu było nietypowe to atmosfera, kreowana przez czarno-zielone umeblowanie i zielone oświetlenie. Poza oczywistym parkietem, barem, stolikami, szklanymi ścianami odgradzającymi przyjęcia prywatne od publicznych, miejsce było przyozdobione rzeźbami, schodkami prowadzącymi na "tarasy" usytuowane ponad halą główną i fontannami.
Lono siedział na dachu budynku przeciwległego do klubu i obserwował. Jeśli Vinnie się nie mylił, dwóch z poszukiwanych dzieciaków powinno zjawić się za kilka minut.
Spojrzał na zegarek, poprawił ułożenie noży pod mankietami koszuli i skierował się do schodów prowadzących na ulicę. Tray Hawkins i Mike Matthews właśnie weszli do Iguany.

Carlo Vercetti spojrzał najpierw na swoich towarzyszy przy stoliku, później na dwóch gości, którzy właśnie skończyli wygłaszać swoją prośbę. Upewniwszy się, że to nie żart wzniósł oczy do sufitu i pokręcił głową.
- Nathalie, znasz tych dwóch? - Zapytał swoją kuzynkę, bawiącą się w tej chwili pustym kieliszkiem i niezwracającej najmniejszej uwagi na dwóch jegomości. Nathalie pokręciła głową.
- No, to coś mi tu się nie zgadza chłopaki. - Podjął Carlo. - Ona was nie zna, a wy chcecie ode mnie wyciągać szmal? No panowie, wy serio jesteście tak głupi, czy tylko się ze mnie zgrywacie?
- Nie pieniądze, tylko... protekcję. Grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo. - Odparł jeden z przybyłych.
- Aha. Ale wiecie... To wasze niebezpieczeństwo, to niespecjalnie mój biznes jest...
Nie wiedział, że już za dwie minuty przekona się, jak bardzo się mylił.

Lono postanowił nie silić się nawet na pozory i gdy tylko zbliżył się do drzwi frontowych rozpoczął zabawę. Pierwszego ochroniarza powalił przetrenowanym już tego samego dnia ciosem w szczękę. Twarz drugiego niewiadomym sposobem nagle spotkała się z najbliższą szybą. W tym momencie do gry weszła broń palna. Ktoś strzelił, szkło pękło, ktoś wrzasnął. Harry wyciągnął własnego Ingrama i podziurawił jednego z cichociemnych, sięgających już po własne pukawki. Wskoczył na najbliższy stolik, z rozpędu kopnął kogoś w twarz. Puścił serię w żyrandol, żeby zrobić jeszcze więcej zamieszania i zaczął rozglądać się za przedmiotem poszukiwań. Wkrótce ich zauważył - byli na wyższej kondygnacji, zdaje się, że szukali jakiegoś tylnego wyjścia. Lono poczuł szarpnięcie, łokciem wybił kilka zębów upierdliwemu facetowi. Po chwili dwóch następnych rzuciło się na niego - pierwszy zakrztusił się małym nożem, drugi dostał serię w kolana i kopniaka w twarz. Wrzeszczący i uciekający tłum ułatwiał zadanie - ścigani nie mogli poruszać się zbyt szybko, a połowa personelu ochrony nadal nie była pewna, do kogo strzelać. Luca wbiegł po poręczy na piętro i z wyskoku staranował jakiegoś marudera. Koło niego pojawił się kolejny pracownik Iguany, wkrótce jednak wylądował w fontannie poniżej ze skręconym karkiem. Następny nieprzychylny jako pierwszy doznał zaszczytu zranienia Harry'ego tej nocy - ciął nożem, z góry, rozdarł kurtkę na ramieniu. Ostrze nie wbiło się zbyt głęboko, ale wystarczyło to, żeby rozzłościć Lona. Zapłacił za to wszystkimi swoimi zębami. I kulką puszczoną między oczy.

Gdy tylko zamieszanie się zaczęło, Tray i Mike próbowali znaleźć jakieś wyjście ewakuacyjne. Całe nieszczęście polegało na tym, że tłum bogatych dzieciaków nie pozwalał poruszać się po klubie, wszyscy ciągnęli do głównego wyjścia jakby nagle zauważyli tam przynajmniej Graala.
Po pięciu minutach użerania się z tłumem Tray postanowił się rozejrzeć - Połowa lokalu była zdewastowana, rannych było sporo, trupów niewiele mniej - wyglądało na to, że ochrona strzelała do wszystkiego, co się rusza, poza faktycznym sprawcą tego bałaganu. A skoro o nim mowa - Hawkins dopiero teraz go zauważył. Stał na tej samej kondygnacji co oni, oddalony o zaledwie kilkanaście metrów. Wysoki, chudy blondyn w jaskrawo różowej koszuli i rozdartej na ramieniu skórzanej kurtce znęcał się nad jednym z ludzi Vercetti'ego. Tray'a nie przeraził jednak fakt, że ofiara blondasa krzyczy jak zarzynane prosię. Zmartwiło go to, że on już owego oprawcę widział. W kawiarni w Bedford Point, przed kilkoma dniami.
Zaklął i zaczął uciekać, ale już po kilku sekundach poczuł mocne szarpnięcie w okolicach kostki. Wrzasnął i upadł, brocząc krwią z postrzelonej nogi. Podniósł głowę, żeby zobaczyć jak sobie radzi jego przyjaciel, ale najprościej rzecz ujmując - nie radził on sobie wcale. Ścigający ich gangster, trzymając go za głowę, uderzał nim miarowo o jedną z wystających ze ściany lamp stylizowanych na staromodne świeczniki. Gdy skończył, Mike osunął się bezwładnie na ziemię. Zamiast twarzy, miał krwawą miazgę.
I to właśnie wtedy Tray zemdlał.

- Wylie, Wylie... Nie znam żadnych Wylie'ch. - Stwierdził w końcu blondyn i odłożył nóż na stolik. - Wychodzi na to, że w końcu jednego poznam. No, w każdym razie dziękuję za interesującą opowieść. W zasadzie mógłbyś już odejść. Nie oglądaj się za siebie.
To powiedziawszy rozciął więzy na kostkach i ramionach Tray'a. Obserwował jak chłopak chwiejnym krokiem dochodzi do drzwi i opiera się o nie z trudem łapiąc oddech. I jak odwraca się, żeby spojrzeć na swojego oprawcę.
Jedyne co ujrzał, to zimna lufa pistoletu skierowana między jego oczy.

- Lono!
- Vinnie!
- Wszystko załatwione?
- Prawie. Trzeba sprawdzić jedno nazwisko...
- Jakie?

Wylie Meves łączył w sobie wszystkie cechy prawdziwego prywatnego detektywa: palił, pił, lubił się bić, gustował w żonach bogatych ludzi, a ponadto był w swoim fachu dobry i tani. I w miarę słowny. Tym razem też postanowił pomóc tym dwóm biednym studentom. Bo Wylie Meves miał w gruncie rzeczy dobre serce.
Deszcz przestał padać już dawno, powoli zmierzchało. Wylie przechylił butelkę i zmoczył usta w tanim piwie. Tanie piwo w Vice było lepsze od drogiego, ale prawie wszyscy i tak kupowali to drugie. Bo ładniejsze etykietki miało. Wciągnął swoją szarą marynarkę, wyszedł na ulicę i podszedł do swojego wysłużonego Admirala. Spojrzał na zegarek i szybko wsiadł do wozu. Musiał się spieszyć, Tommy Vercetti nie lubi czekać.

CDN
Materiał pochodzi ze strony https://www.gtathegame.net
Oryginał znajdziesz pod adresem https://www.gtathegame.net/?nr=67