Odcinek 5


GTAthegame
autor: metzen · data: 16.03.2007
Kontener przepełniony workami z ryżem nie był najciekawszym miejscem na spędzenie wielogodzinnej podróży. Tak naprawdę był jednym z najgorszych - ryż z poprzerywanych opakowań wciskał się wszędzie, a miejsca dla czterech osób trochę brakowało.
Tray zaklął pod nosem. Był pewien, że na statku jest ktoś, kto ich ściga, ale wyboru specjalnego nie mieli - w Liberty nie przeżyliby ani jednego dnia dłużej, więc zaryzykować było trzeba. "Gdyby, chociaż dali nam jakąś latarkę..." - Pomyślał Hawkins. W kontenerze panowały egipskie ciemności - Tray nie był już nawet pewien, czy opiera się o ryż, czy o Mike'a. Gdyby tu można było zasnąć i przespać ten koszmar...
Rzucił się na niego worek. Tray zwinnie odskoczył, kopnął go w twarz i wybiegł z kontenera. Wbrew swym przewidywaniom nie znalazł się jednak na statku - był w ciemnym pomieszczeniu na jakimś poddaszu. Widział, jak na drugim końcu pokoju ktoś przywiązany do krzesła płacze. Chciał mu pomóc, ale nagle zorientował się, że tonie. Ktoś mu podał rękę, Tray chwycił ją i podciągnął się. Podniósł głowę i ujrzał jakiegoś gościa w garniturze, który celował mu pistoletem w twarz...
Obudziło go światło słońca. Zamknął oczy, zszokowany jasnością po tylu godzinach spędzonych w całkowitej ciemnicy.
- Jesteśmy na miejscu panowie. - Usłyszał głos kapitana. - Vice City, raj na ziemi.

Raj na ziemi był tego dnia piekielnie gorący. Od Garry'ego Tray dowiedział się, że płynęli praktycznie cały dzień, a on przespał trzy czwarte drogi - nie było się czemu dziwić, kilka ostatnich nocy spędził na rozmyślaniu i niespokojnym wyglądaniu przez okno swojego mieszkania w Aspatrii, zamiast na porządnym śnie.
Hawkins wyciągnął swój telefon i odnalazł numer Nathalie na liście kontaktów. Wybrał go i oczekiwał, że za chwilę usłyszy jej cudowny głos mówiący "Tak, halo?" - ku jego przerażeniu jednak już po chwili odezwał się zimny, komputerowy głos bezmyślnie dukający standardowe "Wybrany abonent jest w tej chwili niedostępny".
- Chłopaki, mamy problem. - Powiedział w końcu. - Żaden z nas nie zna miasta, a przez ten cały bałagan ja i Akira nie mamy nawet swoich rzeczy... Jakby tego było mało, nasza jedyna możliwość startu tutaj jest w tej chwili... hmm... niedostępna.
- Spoko, wyluzuj. W tym mieście muszą mieć chyba jakieś hotele, nie? Czekaj, złapię taxi... - Odrzekł Garry, po czym wyskoczył na ulicę i jak wariat zaczął wymachiwać rękoma przed zbliżającą się taksówką. Kierowca zahamował i wychylił się przez szybę krzycząc coś o nieodpowiedzialnych idiotach. Widać było, że miał nie więcej niż dwadzieścia lat i był nowy w zawodzie. Akira westchnął i podszedł do niego.
- Bardzo przepraszamy, kolega ma problemy ze sobą, lubi podskakiwać, kiedyś na weselu kuzyna wskoczył nawet na stół i strącił tort na pannę młodą... - Rzucił siląc się na beztroski ton. - Zabrałby nas pan do jakiegoś hotelu, czy coś takiego? Nowi w mieście jesteśmy...
- To akurat widać. - Odburknął szczeniak. - Ciuchy macie jakbyście się z Liberty, albo jakiegoś innego zadupia urwali.
- Ee... To jak z tym hotelem? Całego dnia nie mamy misiek. - Wtrącił się Garry, po czym bezceremonialnie otworzył bagażnik i wrzucił tam swoją torbę i walizkę.
Wszyscy zapakowali się do środka nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na kwaśną minę taksówkarza.
- Jedź pan, na lepsze jutro czekasz? - Warknął Tray. - My tu nie jesteśmy na wakacjach.
Powoli ruszyli w kierunku Bussines Quarter, dawnego Little Haiti. Nie mieli najmniejszych szans na zauważenie ogona.

- Woot, ale dzielnica! - Westchnął Mike. - Tu serio kiedyś slumsy były?
- Ta, kilkanaście lat temu jakiś biznesmen wykupił prawie wszystko po ekstra-niskich cenach i tak to urządził. Podobno zabili go rok temu w Liberty... Teraz w każdym razie jego budynki przejmuje jakiś inny gość... Vermicelli... Varnetti... Coś koło tego, jakaś mafia w każdym razie. - Opowiadał kierowca. - Poza budynkami firm takich jak Suny czy Maibatsu Corporation, jest tu całkiem sporo hoteli, centrum handlowe, a nawet budują most do tej wyspy wielkiej, co to ją sobie jakiś szejk usypał niedawno.
- Ktoś usypał sobie wyspę? - Wykazał ciekawość Toshida. - No bez jaj. Czy ludzie nie mają, co z kasą robić?
Tray spiorunował go spojrzeniem - Wystarczyło im kłopotów, a podejrzewający coś taksiarz nie mieścił się specjalnie w jego planach. Takie otwarte i niefrasobliwe gadanie o pieniądzach zawsze sugerowało, że ktoś nie musi się o ich brak martwić - A szczeniak mimo wieku wyglądał na inteligentnego.

Dojechali na miejsce. Hotelik na skraju dzielnicy nie był może najbogatszy, ale nie rzucał się też w oczy, a o to najbardziej chodziło Hawkinsowi. Wyciągnęli swoje torby z bagażnika, Mike odpalił kierowcy kilka dolców za fatygę, po czym wolnym krokiem skierował się za resztą do wejścia... Zatrzymał się jednak nagle i szybko odwrócił.
- Ej, młody, czekaj, zostawiłem coś w bagażniku, nie... - Zaczął krzyczeć, ale było już za późno. Kierowca właśnie odjechał ścigany przez przekleństwa Matthewsa.
- Człowieku, co ci? Co ty tam zostawiłeś? - Zapytał nieco zbity z tropu Garry.
Mike spojrzał na niego, jęknął, usiadł na schodkach prowadzących do drzwi i wyciągnął papierosy.
- Walizka. Na dnie bagażnika była walizka, zapomniałem jej wyjąć. - Wyrecytował grobowym głosem.

Craig, co tam słychać stary? Hehe, no łapię, łapię... Bez jaj, ty nadal się bawisz w taksiarza? Boże, z kim ja pracuję... Co? Powtórz, bo nie wierzę. Aktówka pełna kasy? I co zrobisz? Nie no... Ale żeby taki fant? Kurna... Ocipiałeś chyba! W życiu, człowieku, oddasz im to, a oni cię kropną, gangsta jacyś pewnie jak z taką kasą się po mieście włóczą... To jak, stawiasz panienki? Noo, mój chłopak! To jak będzie, za godzinkę się widzimy, nie? Noo!

- Boże, nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem... - Mówił do słuchawki Tray. W kącie Akira opatrywał świeżo złamany nos Mike'a.
- A ty nawet nie wiesz, jaki mi jesteś obojętny. - Odezwał się przepełniony drwiną, kobiecy głos. - Tak czy tak... Zmuszona przez twoją głupotę przyleciałam do Vice, ale nawet nie licz na to, że skontaktuję cię z kimkolwiek. Za to, w co mnie władowałeś...
- Więc czemu zadzwoniłaś? - Zapytał zmęczonym głosem - Chyba nie...
- Tray, twoim problemem była zawsze... zbyt wysoka samoocena. - Przerwała Nathalie. - Mi chodzi tylko o to, żebyś poczuł się teraz wystawiony do wiatru - sam w obcym mieście, z bandą kretynów i walizką pełną brudnej forsy.
Gdyby ktokolwiek zajmował sąsiedni pokój w hotelu, bez wątpienia usłyszałby stek przekleństw i odgłos słuchawki spotykającej się z podłogą. Ale nie usłyszałby już na pewno cichego płaczu Tray'a Hawkinsa i jego starych przyjaciół, próbujących bezskutecznie go pocieszyć.

- Stary, możesz mi wyjaśnić, czemu ich jeszcze nie sprzątnęliśmy?
- Mam wrażenie, że coś idzie nie po ich myśli... Jutro zamontujemy podsłuch i dowiemy się, o co biega. Jestem po prostu ciekawy, co zamierzają... Boże, czy ten gość nie mógłby się uspokoić?
- Wiesz, związałeś go, zakneblowałeś i wsadziłeś do szafy. Do tego używasz jego mieszkania jako punktu obserwacyjnego. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że mógł usłyszeć jak planujesz zamordowanie tych gości...
- Cicho.
- W każdym razie, wydaje mi się to wszystko dość sensownym powodem do desperackiej próby zwrócenia uwagi sąsiadów i uwolnienia się.
- Cicho.
- Chcesz coś do picia? Ten koleś ma tu całą lodówkę pełną piwa.
- Nie, dzięki. Pracuję.
- "Pracujesz"? Ty siedzisz z pieprzoną lunetą od kilku godzin i podglądasz czterech facetów, to ma być praca?
- Cicho.

CDN
Materiał pochodzi ze strony https://www.gtathegame.net
Oryginał znajdziesz pod adresem https://www.gtathegame.net/?nr=65