Prolog


GTAthegame
autor: metzen · data: 02.02.2007
Ktoś zabębnił knykciami w szybę.
Otworzyłem oczy. Wszystko wskazywało na to, że zdrzemnąłem się trochę na siedzeniu mojego Sentinela. Wyprostowałem się, przeciągnąłem. I zakląłem. Przed moim wozem stał nikt inny, jak Harry "Lono" Luca. Człowiek od brudnej roboty. Jeden z najbardziej zaufanych egzekutorów szefa. Jego pojawienie się zawsze zwiastowało coś nieprzyjemnego.
Otworzyłem drzwi i wysiadłem z samochodu.
- Hej Harry, co słychać? - Zapytałem.
- Cześć Pepper, jest robota. - Zaczął Luca bez ogródek. - Yardies mają trochę towaru, który nam się przyda. Transakcja jutro na przystani w Newport. Szef chciałby cię tam widzieć, ostatnio się trochę leniłeś.
Westchnąłem. Decyzja Bossa o moim udziale w akcji była całkiem zrozumiała. Po ubiegłorocznej klęsce w Wichita Gardens nie podejmowałem się niczego ambitniejszego od wymuszania haraczy. Najwyraźniej ktoś z zarządu stwierdził, że czas na mój powrót do gry.
- Jasne. - Odpowiedziałem. - Kto jeszcze bierze udział?

Słońce podniosło się nad Liberty oświetlając dachy w Saint Marks i zaglądając do mieszkań. Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Od czasu krwawej łaźni, jaką Toni Cipriani zgotował nam w Shoreside trzymałem się z daleka od wszelkich strzelanin. A wszystko wskazywało na to, że dziś przyjdzie mi wziąć udział w jednej. Lono nie zwykł uczestniczyć w pokojowych transakcjach.
Wciągnąłem na siebie koszulę, sprawdziłem czy mam ze sobą kilka dodatkowych magazynków do mojego Sig Sauera 9mm. Założyłem okulary przeciwsłoneczne i wyszedłem na klatkę schodową. Schodząc na dół wyjrzałem przez okno. Na podwórku stała już błękitna Kuruma, tak, jak było umówione. Wyszedłem z budynku.
- Siemasz Pepper, kopę lat! - Odezwał się za moimi plecami głos Irlandczyka, Benny’ego O’Bryana.
- Cześć Benny. - Mruknąłem obserwując drugiego gangstera, który właśnie wysiadł z samochodu, Johnny’ego Davido. - Gdzie jest Lono?
- Odbierzemy go z jego nowego mieszkanka w Hepburn Heights. Później dołączą do nas jeszcze dodatkowe posiłki. - Odpowiedział mi swoim dźwięcznym, metalicznym głosem Johnny.
Wsiedliśmy do Kurumy i ruszyliśmy, mijając zaspanych przechodniów, dzieci spieszące do szkoły i sprzedawców otwierających swoje sklepy. Wkrótce byliśmy na miejscu - przed świeżo-wybudowanymi apartamentowcami w Hepburn. Wysiadłem z wozu i rozejrzałem się. Lono stał pod blokiem. Wysoki, chudy, blady. W swojej słynnej białej hawajce. Ze swoimi słynnymi, utlenionymi włosami i rzadkim zarostem.
- Harry! Hej, Harry! - Zawołałem.
Potrząsnął głową, jakby chciał mnie uciszyć i wskazał na Kurumę. Załadowaliśmy się do samochodu, Lono zmienił Johnny’ego za kółkiem i ruszyliśmy w kierunku Callahan Bridge.
W pewnym momencie zauważyłem czarny furgon posuwający się za nami.
- Co do... - Zacząłem pytanie, ale Luca uciszył mnie gestem ręki i mruknął "wsparcie".
Pokręciłem głową. Lono słynął ze swojej przesadnej gadatliwości w towarzystwie i małomówności podczas akcji. Wyjrzałem przez okno pojazdu. Jechaliśmy powoli, okrężną drogą. W końcu dotarliśmy na Staunton. O’Bryan odbezpieczył swoje UZI, Davido wyciągnął dwie walizki spod siedzenia, jedną wręczył mnie.
- Plan jest prosty. - Zaczął - Harry gada, my trzymamy kasę, Johnny z chłopakami osłaniają nas z góry.
Spojrzał na mnie uważniej i wyciągnął buteleczkę wódki.
- Masz, napij się Chris. - Powiedział. - Wyglądasz fatalnie.

Zeszliśmy na przystań. Promienie słońca ginęły w mętnej wodzie. Stanęliśmy po środku mola. I czekaliśmy. Długo. Zdawało mi się, że dwie łodzie Yardies pojawiły się na horyzoncie dopiero po godzinie. Przetarłem ręką spocone czoło i przełknąłem ślinę.
Motorówki zatrzymały się. Dwóch Yardies zeskoczyło na przystań. Lono podszedł do nich, my za nim.
- Macie towar? - Zapytał agresywnie.
- Spoko, spoko... - Odrzekł jeden. - Gdzie kasa?
- Najpierw... - Zaczął Harry, ale nagle przerwał. Dopiero teraz dało się wyraźnie słyszeć odgłosy zbliżających się helikopterów.
Niewykluczone, że Lono chciał zarządzić ucieczkę. Niewykluczone, że chciał uniknąć ofiar. Ale było już za późno. Odwróciłem się. I mimowolnie zakląłem. Z zachodu nadciągały dwa śmigłowce policyjne, każdy wyposażony w drużynę SWAT. Jeden zatrzymał się nad miejscem, gdzie zostawiliśmy samochody, po chwili można było zobaczyć wyskakujących z helikoptera agentów i słyszeć odgłosy zażartej walki. Nie było jednak czasu na zastanawianie się jak Johnny i reszta sobie radzą. Drugi wiatrak zawisł nad łodziami Jamajskiego gangu, a strzelcy zaczęli wymierzać sprawiedliwość, nawet nie trudząc się na komunikaty ostrzegawcze.
Widziałem jak jedna kula trafia Benny’ego w klatkę piersiową, jak Irlandczyk zaczyna kaszleć i pluć krwią. Widziałem jak komandosi zeszli na przystań i zaczęli walkę z wszystkimi obecnymi. Widziałem jak nie wiadomo skąd w rękach Harry’ego pojawiły się dwa Ingramy, za pomocą, których rozpętał on istne piekło. Słyszałem jak na górze zatrzymało się kilka ciężarówek, słyszałem okrzyki "FBI! Nie ruszać się!".
I tak naprawdę dopiero wtedy się zaczęło.. Eksplodowała jedna z motorówek, zalewając wszystko wodą. Zdążyłem uchwycić spojrzeniem Lono obrywającego odłamkiem w ramię i wpadającego do wody i praktycznie w tym samym momencie sam upadłem, sunąc razem z falą po deskach.
Mój ukochany Sig Sauer, pamiątka po ojcu poszedł praktycznie od razu na dno, jednak walizkę z pieniędzmi trzymałem mocno. Podniosłem się i wśród huku wystrzałów popędziłem po śliskim drewnie do schodów. Usłyszałem coś, co głuchemu mogłoby się skojarzyć z gniewem Zeusa. I zobaczyłem coś, co każdemu z miejsca skojarzyłoby się z apokalipsą. Na parkingu stało kilka spopielonych wraków, w tym nasza Kuruma. Wszystko było otoczone ogniem, miejscami dało się zauważyć sylwetki ludzi między płomieniami. Usłyszałem jeszcze jak ktoś krzyczy "Carter! Zdejmij go!" i ujrzałem Johnny’ego, który właśnie oberwał serią i spadł do wody.
Nie chciałem wiedzieć, co się działo dalej, nie chciałem czekać aż mnie zauważą. Z rozbiegu wskoczyłem na kilka ustawionych koło czerwonego muru pudeł i przeskoczyłem na drugą stronę, lądując między kontenerami. Puściłem się biegiem w głąb terenu zamkniętego. W którymś momencie wpadłem na jakichś gości, upuściłem neseser z kasą. Szybko się podniosłem i popędziłem dalej, jak najdalej od tego miejsca.
Nie podniosłem walizki. Nie była istotna. Jedyną istotną rzeczą była ucieczka i przeżycie. Tak mi się wtedy wydawało.
Materiał pochodzi ze strony https://www.gtathegame.net
Oryginał znajdziesz pod adresem https://www.gtathegame.net/?nr=60