Odcinek 15


GTAthegame
autor: sdr · data: 12.05.2006
- Cholera! Wszędzie pełno federalnych! - krzyknąłem.
- Dawni koledzy postanowili cię pożegnać? - zapytał Phil.
Na jego twarzy zaczął malować się ironiczny, charakterystyczny uśmiech.
- Nie. Oni chyba nie do mnie. Ale dlaczego akurat dziś? Jak pech to pech. No nic, idę. Może mnie nie rozpoznają. Trzymaj się stary.
- Jasne... Ty też.
Jeszcze raz spojrzałem przez szybę na porządnie obstawiony budynek lotniska, po czym wyszedłem z samochodu.

Nad wyspą zagrzmiało, z chmur zaczął padać deszcz. Początkowo mżawka, jednak szybko przemienił się w prawdziwą ulewę. Z walizką w ręce, brnąłem w strugach lejącej się z nieba wody. Patrząc cały czas pod nogi, dotarłem do wejścia. Przeszedłem przez drzwi i zatrzymałem się za nimi. Cały byłem mokry, a moment przejścia z samochodu tutaj, trwał dla mnie nie sekundy, lecz godziny... Podniosłem głowę i rozejrzałem się ostrożnie po całej hali lotniska. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Nikt na mnie nie patrzył, nie szedł do mnie, agenci wciąż stali na swoich miejscach. Ruszyłem w stronę miejsca oznaczonego jako "informacja dla podróżujących".
- Dobry wieczór.
- W czym mogę pomóc? - odpowiedziała stojąca za ladą kobieta.
- Miałem zarezerwowany bilet. Chciałbym go odebrać.
- Poproszę pańskie nazwisko.
- Carter. Matthew Carter.
- Hmm... tak. Lot do Vice City? - zapytała.
- Zgadza się.
Rzuciwszy mi dziwne spojrzenie, wróciła wzrokiem do monitora. Po kilkunastu sekundach ponownie zwróciła się do mnie.
- Poproszę pański paszport.
Zabrała go i udała się na zaplecze. Odwróciłem się, aby sprawdzić jeszcze raz czy wszystko gra. Było spokojnie. Zbyt spokojnie... Spojrzałem w stronę zaplecza. Dostrzegłem cień pracownicy Francis Intl. Airport, rozmawiała z jakimś wysokim facetem ubranym w garnitur. Nagle zauważyłem, że on wyciąga coś z kieszeni marynarki. To był pistolet. Cholera! To agent, wsypała mnie!

Położyłem swoją walizkę na ladzie i pospiesznie ją otworzyłem. Wyjąłem z niej moją ulubioną klamkę, po czym szybszym krokiem ruszyłem do odprawy celnej. Tam wycelowałem w funkcjonariusza, co umożliwiło mi przejście dalej bez kontroli :) Federalni chyba się połapali, bo ruszyli w moją stronę. Wyjęli giwery. Pobiegłem w kierunku bramki, będącej wejściem na pokład mojego samolotu. Na drodze stanęło mi dwóch dryblasów z ochrony. Nie miałem wyjścia. Przyciągnąłem do siebie stojącego nieopodal młodego mężczyznę i przystawiłem mu do głowy broń. Goryle od razu rzucili swoje zabawki i się odsunęli. Ja jednak wiedziałem już, że tym samolotem nie odlecę. Pomyślałem o helikopterze. Po lewej znajdował się korytarz, prowadzący wprost na płytę lotniska. Zabrałem zakładnika i ciągnąc go za sobą, dotarłem do celu. Agenci cały czas siedzieli mi na ogonie, ale ze względu na mojego towarzysza nie podchodzili zbyt blisko. Wyszedłszy na zewnątrz zaczerpnąłem świeżego powietrza. Zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu śmigłowca. Jak na złość, najbliższy dostrzegłem dopiero na drugim końcu lotniska, przy małym hangarze. Nie było dobrze, zanim tam dobiegnę załatwią mnie. Nawet zakładnik nic tu nie pomoże. Nagle usłyszałem pisk opon, odruchowo spojrzałem w prawo. Zza rogu wyjechała żółta, nieco już poobijana taksówka. Za kierownicą siedział... Phil!
- O kuźwa!
Pojazd zatrzymał się tuż przede mną.
- Na co czekasz? Wskakuj. - krzyknął Cassidy.
Wpakowałem się na tylne siedzenie, a następnie wciągnąłem za sobą przestraszonego młodziana. Mój wybawiciel wcisnął gaz do dechy i odjechaliśmy. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymaliśmy się przy małej awionetce. Wysiedliśmy z wozu. W razie czego, zakładnika cały czas trzymałem przy sobie. Dopiero na pokładzie odzyskał wolność.
- Spadaj, bo ci łeb odstrzelę. - krzyknąłem i wypuściłem go.
Uciekał, aż się za nim kurzyło ;) Wewnątrz zastaliśmy pilota, pieprzącego jakąś stewardessę.
- O fuck! - krzyknął na nasz widok.
- Zakładaj spodnie i odpalaj silnik. - wrzasnął na niego Phil.
Domknęliśmy wejście i zajęliśmy miejsca. Po chwili maszyna zaczęła kołować. Przez małe okienko dostrzegłem jadący za nami wóz FBI.
- Pocałujcie mnie w dupę! - rzuciłem z zadowoleniem, choć wiedziałem, że mnie nie usłyszą.
Byliśmy już przy końcu pasa startowego, poderwaliśmy się do góry.
- A co z tobą Phil?
- Spoko jestem przygotowany. Polecę do Vice, a za parę dni, gdy wszystko przycichnie wrócę tutaj.
- No dobra... jak tam chcesz.
Po chwili znów się odezwałem.
- Wiesz co, stary?
- Co?
- Dzięki za wszystko.
- Nie ma sprawy. Postawisz piwo i będziemy kwita. - odpowiedział.
Uśmiechnąłem się do niego. Jeszcze raz spojrzałem przez okno. Widziałem oddalające się miasto. Widziałem je już po raz ostatni. Teraz, w moim życiu rozpoczął się zupełnie nowy etap.
Materiał pochodzi ze strony https://www.gtathegame.net
Oryginał znajdziesz pod adresem https://www.gtathegame.net/?nr=55