Odcinek 8


GTAthegame
autor: sdr · data: 24.03.2006
Chris zatrzasnął klapę bagażnika i usiadł obok mnie.
- Dokąd jedziemy? – zapytał taksówkarz.
- Pig Pen, Los Flores – odpowiedziałem.
Ruszyliśmy. Pierwszy raz miałem okazję być w Los Santos. W ogóle mało kiedy udawało mi się opuścić "gościnne" Liberty City. Zawsze znalazła jakaś robota na miejscu, a nawet jak jej nie było to wolałem spędzić te chwile odpoczywając w domu, przed telewizorem.

Nasz wóz jechał teraz trochę szybciej, wjechaliśmy na średnicówkę. Dochodziła piąta. Ulice były jeszcze wolne od tłumów, gdzieniegdzie tylko dało się zauważyć przejeżdżający wolno low-rider. Zobaczyłem młodego chłopaka uciekającego przed glinami rowerem. Patrzyłem tępo przez szybę taksówki na szare jeszcze miasto. W końcu zatrzymaliśmy się, było to któreś z kolei skrzyżowanie. Podniosłem głowę i ujrzałem bijący od budynku naprzeciw neonowy róż. To Pig Pen.
- Jesteśmy na miejscu – powiedziałem do Peppera. Podniósł głowę.
- To już?
- Taa, proszę zaparkować tam – zwróciłem się do kierowcy wskazując na plac przed klubem.
Zapłaciłem i wyszliśmy. Po zabraniu walizek z bagażnika i upewnieniu się, że mamy broń pod ręką, udaliśmy się w kierunku zaplecza. Przecież nie przyjechaliśmy się tu zabawiać, tylko przejąć ten shit.

Zapukaliśmy do drzwi. Po chwili oczekiwania, otworzył nam ochroniarz.
- Czego? – wymamrotał.
- My do Frankie'go.
Popatrzył, jakby chciał zapytać: "co tak wcześnie?".
– Przysłał nas pan Mike Forelli...
Wytrzeszczył oczy.
- Lecieliśmy dobre 5 godzin, więc może nas wpuścisz, co?
- Mmm...
- Przesuń się! Do diabła, z kim ten ćwok pracuje...?
Nareszcie byliśmy w środku.
- Do końca, na prawo, ostatnie drzwi po lewej. – krzyknął jeszcze za nami goryl.
Po przejściu korytarzem, stanęliśmy wreszcie przed biurem. Chris zapukał. Nikt się nie odezwał, więc nacisnąłem klamkę. Drzwi nie stawiały oporu. Spojrzeliśmy na siebie i chwyciliśmy za broń. Pepper wtargnął do pomieszczenia, a ja zaraz za nim. W środku nie było nikogo... Rozejrzałem się spokojnie. Nagle usłyszałem pisk opon. Podbiegłem do okna.
- Cholera! Spieprzył nam sukinkot! – Wyciągnąłem telefon i wykręciłem numer do szefa.
- Lips? Ten kutafon wiedział, że przyjedziemy. Tak, właśnie uciekł. Odjechał nam sprzed nosa. Że co? No dobra... Narazie.
- I jak? – zapytał Chris – Co powiedział?
- Czekamy do wieczora. Mike obdzwoni kilku ludzi i da nam nowe namiary na Frankie'go. Tymczasem mamy zaopiekować się biznesem...

11 godzin później...

- Słucham? Aa... Mike. Co tam? Masz? No... to fajnie. Za dwie godziny? OK, tym razem się nam nie wywinie.
Poszedłem do Chris'a. Siedział na dole i zabawiał się z panienkami, imprezowicz. Powiedziałem mu o telefonie od Lips'a. Frankie chciał uciec do Vice City, ale nie zdążył na samolot i musiał ukryć się u kumpla w El Corona. O 19:00 ma następny lot, to będzie dobra okazja, aby go dorwać. Sam wystawi łeb z nory. Trzeba się spieszyć, bo dwie godziny to wcale nie tak dużo czasu. Zebraliśmy arsenał, w końcu to miał być wjazd na dzielnicę Latynosów. Brakowało jeszcze tylko samochodu. Na parkingu przed Pig Pen stało kilka wózków, ale Pepper'owi w oko wpadła akurat czarna, błyszcząca Alpha. Pomajstrowałem trochę przy zamku - FBI czegoś mnie nauczyło :) – i po chwili siedzieliśmy już w środku. Odpaliłem silnik w dobrze znany sposób, po czym ruszyłem w stronę El Corona...

Zatrzymaliśmy się niedaleko miejsca, w którym rzekomo przebywał nasz cel. Byliśmy przed czasem, więc dla umilenia postoju włączyłem radio. Z głośników po cichu sączyły się hity Radia Los Santos. W pewnym momencie, z obserwowanego budynku wyłoniły się trzy postacie. Jedną z nich był Frankie. Reszty nie znałem, ale mogłem się domyślić, że to jego obstawa. Pewnie srał w gacie ze strachu. Cała trójka wsiadła do jasnego Rancher'a stojącego na chodniku. Jeden goryl prowadził, a drugi siedział z tyłu z panem F. Pojechaliśmy za nimi, zdrajca nie mógł dotrzeć na lotnisko. Gdy znaleźliśmy się na autostradzie, Pepper dał znak. Podjechałem do przodu i zrównałem wóz z terenówką, po czym zacząłem pukać ją od boku. Czarnuch siedzący za kółkiem wyraźnie się wkurzył. Stukaliśmy się tak przez dobre pół kilometra. Nie wytrzymałem, odjechałem nieco. Chris uchylił szybę i wypuścił serię z UZI. Przeciwnicy nie byli dłużni. Wreszcie udało się przestrzelić opony. Zajechałem im drogę, co zmusiło ich do zatrzymania wozu na poboczu. Wyskoczyliśmy z auta i ukrywając się za nim rozpoczęliśmy wymianę ognia. W pewnym momencie, Pepper wychylił się zza bagażnika, aby zdjąć gościa osłaniającego Frankie'go. Nie zobaczył jednak celującego do niego drugiego ochroniarza. Rzuciłem się, aby przewrócić kumpla. Było już za późno. Pociski wystrzelone z shotguna dosięgły go pierwsze.
- Chris! Niee...! – wykrzyczałem.
Podniosłem się, z rządzą zemsty w głowie. Myślałem tylko o tym, aby ofiara Peppera nie poszła na marne. Wycelowałem i oddałem strzał. Chybiłem. Czekałem aż czarnuch będzie chciał przeładować broń. Wtedy podniosłem się jeszcze raz i strzeliłem w kierunku odsłoniętego Frankie'go. Oberwał w bark. Żałuję, że od razu nie rozwaliłem mu łba. Kończyła mi się amunicja. Wypuściłem jeszcze serię, musiałem zostawić coś na odwrót. Strzelając do wroga ukrytego za Rancher'em, wybiegłem na jezdnię i zatrzymałem przejeżdżającego Sabre. Skulony obszedłem pojazd dookoła. Wytarmosiłem kierowcę, po czym wskoczyłem za kółko i odjechałem, zostawiając za sobą tuman piasku. Byłem bezpieczny, ale i tak nie wiedziałem co dalej. Musiałem się gdzieś ukryć, a następnie zadzwonić do Lips'a. Nie będzie zadowolony z takiego obrotu sytuacji. W sumie to nie byłem pewien, czy warto teraz pokazywać się szefowi na oczy...

CDN
Materiał pochodzi ze strony https://www.gtathegame.net
Oryginał znajdziesz pod adresem https://www.gtathegame.net/?nr=47