Gość

Rejestruj

The Contract
napisany: 06.07.2007 · dodał: metzen
kategoria: gta story 3 · komentarzy: 11 · wyświetleń: 7357
Vice City, Lipiec 2003

Wyjrzałem przez szparę w drzwiach wielkiej szafy. Cel wszedł do pokoju, zbliżył się do okna. Wstrzymałem oddech, obserwując jak łysiejący jegomość w błękitnej koszuli wychyla się i krzyczy na kogoś. Szybko wyskoczyłem z ukrycia. Plan zakładał pełne zaskoczenie ofiary, ale stara deska w podłodze i tak zaskrzypiała. Zakląłem, ale nie zatrzymałem się. Wypchnąłem zaskoczoną ofiarę przez okno, prosto na ustawioną pod blokiem półciężarówkę zawaloną workami z mąką. Chyba nie muszę wspominać, że w samochodzie siedział Carter i zaraz, gdy poczuł uderzenie ciała o wóz odjechał we wcześniej umówione miejsce?

Zbliżało się południe. Było zwyczajnie parno. Od dwóch tygodni w Vice City panowały straszne upały - ani kropli deszczu. Ani kropli.
Zdjąłem kask i zsiadłem z motoru. Ocierając pot z czoła podszedłem do starego Bobcata, na którym leżał - już zakneblowany i związany - porwany. Matt przechadzał się nad wodą nieopodal z papierosem.
- Hej hej! Hop hop! - Krzyknąłem z nudów. Carter odwrócił się i pomachał mi ręką. Wyrzuciwszy peta podszedł bliżej.
- Gdzie ten cały Al-Khan-Gay, czy jak mu tam? Robota odwalona, miał być tu dziesięć minut temu. - Rzucił z przekąsem.
- Nie mam pojęcia. - Odpowiedziałem rozcierając kark. - Aha, Al-Kharan-Mey, nie Al-Khan-Gay. Zresztą, ja będę gadał. Ostatnim razem, jak ty wziąłeś na siebie rozmowę ze zleceniodawcą musieliśmy tydzień chować się po platformach na morzu.
Matthew mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i poszedł sprawdzić więzy.
Założyłem okulary przeciwsłoneczne na nos i poprawiłem marynarkę. Usiadłszy na jakiejś porzuconej skrzyni utkwiłem wzrok w ziemi.
Co za duchota.
Odgłos hamulca wyrwał mnie z ponurych rozmyślań. Podniosłem głowę i zobaczyłem pomarańczową limuzynę powoli wjeżdżającą na teren magazynu.
Wstałem i wyszedłem na powitanie dwóch osiłków w beżowych garniakach.
- Pozdrowienia dla pana Al-Kharan-Mey'a. - Uniosłem rękę.
- Pozdrowienia dla dwóch hycli, brudnych zabójców. - Odwarknął z pogardą jeden z dryblasów. - Tu macie kasę, dawać świadka.
Podniosłem rzuconą kopertę, przeliczyłem pieniądze. Wszystko się zgadzało. Skinąłem na partnera, Matt podniósł związanego kolesia i pchnął go ochroniarzom pod nogi. Załadowawszy go do limy, odjechali.
- No, to tą kwestię mamy już z głowy. - Przeciągnął się. - Lecę na plażę. Posiedzę, popływam, wyrwę jakąś laskę. Ty?
- Nie, raczej nie. Shawn wspominał coś o dużym kontrakcie, skoczę więc chyba do Iguany.
- Jak wolisz. - Carter wsiadł do samochodu. - Z wiatrem.

- Hasło? - Zapytał gburowaty, nieogolony typ przez okienko w drzwiach.
- The Ides of March. - Odpowiedziałem spokojnie. Gość otworzył mi drzwi i wciągnął za rękaw do środka.
Jak zwykle znalazłem się w oświetlonej na zielono spelunce, pełnej przegranych biznesmenów, gangsterów, zabójców. Ciężki zapach alkoholu mieszał się z dymem tanich cygar i perfumami prostytutek. Jeszcze kilka lat temu był to szanowany klub dla tych bogatszych, ale ktoś postanowił tu wpaść i trochę podziurawić ściany. Stary właściciel sprzedał zrujnowany lokal jakiemuś Europejczykowi z zachodu - ten z kolei odnowił tylko część, resztę zamknął. W efekcie powstała jedna z najpodlejszych dziur w mieście, tylko neonami przypominająca o dawno minionych czasach swojej świetności.
- Anglais! Anglais! - Krzyknął ktoś za mną. Odwróciłem się, po to tylko by zobaczyć zataczającego się Jacquesa LeBlanca - francuskiego przemytnika. I przy okazji miłośnika win.
- Jacques. - Pokręciłem głową. - Znowu żeś się najebał.
- C'est... Ce n'est pas... To niepprawziwa nieprawda! - Wydyszał błądząc po sali oczyma. - Zzzie... Zie tu som kible?
- Je ne sais pas. Chodź, spytamy barmana. - Powiedziałem uspokajająco prowadząc go za sobą. - Hej! Flippy! Odprowadź Jacquesa do klopa.
Pozbywszy się Francuza, rozejrzałem się po Iguanie. Mało kto zwrócił uwagę na pijanego przemytnika, większość gości była zajęta albo drinkami, albo panienkami. Po kilku sekundach dostrzegłem wysokiego, czarnoskórego mężczyznę w nienagannie skrojonym, fiołkowym garniaku.
- Shawn. - Podałem mu rękę podchodząc.
- Anglik. Zgól tę bródkę. - Rzucił swoim głębokim, tubalnym głosem.
- A ty zapuść. - Odparłem bez emocji. - Co to za fucha?
- Ejże, ejże! Czy tak wypada rozmowę zaczynać? - Udał oburzenie mój rozmówca.
Westchnąłem.
- Nie, nie wypada. A teraz gadaj.
Shaw skrzywił się, ale rozejrzał dookoła i nachylił nad stolikiem, gestem nakazując mi zrobić to samo.
- To duża robota. Duża kasa. Wciąż możecie się wycofać... - Zaczął.
- Jak ty mnie drażnisz, jak ty mnie denerwujesz! - Pokręciłem głową z niekłamaną złością. - Jeszcze nie mamy z czego się wycofywać!
- Carlo Fresco. Bardziej znany jako...
- Carlo Vercetti. - Dokończyłem z niedowierzaniem. - Kto chce go sprzątnąć? To przecież jedna z największych szych w tym mieście...
- Tajemnica. - Shawn złączył ręce. - Jakieś inne pytania?
- Dwa. Czemu my? W mieście siedzą o wiele lepsi ode mnie i Cartera... Tobias Kulicka chociażby... Albo Jenny Hawkeye... - Wyliczałem przecierając okulary.
- Dałoby się tak długo wymieniać. - Murzyn uśmiechnął się paskudnie. - Johnny Deletto, Remy i Casca, Sandra "Pretty" Traurig...
- Zaczynasz mówić o postaciach legendarnych. - Przerwałem. - Może zaraz dorzucisz Bruce'a i Mubutu? Pretty to legenda, ona nie istnieje. Jestem tego pewien.
- Skoro tak twierdzisz... - Przewrócił Shawn oczami. - W każdym razie to robota wymagającego konkretnego planu. Mój klient zapewnia wszystkie potrzebne środki, ale chce widzieć też konkretny efekt. Nadajecie się doskonale - nie jesteście bardzo znani, mało kto kojarzy wasze twarze. O Kulicce tego powiedzieć raczej nie można na przykład... Drugie pytanie?
Kaszlnąłem.
- Ile dostaniemy?

Piękny dzień na śmierć.
Poprawiłem na sobie strój speca od satelitek, spojrzałem na śmigłowiec, w którym Carter szykował już snajperkę. Plan nie był w założeniu specjalnie trudny, ale wszystko musiało zostać starannie wykonane. Tydzień przygotowań i obserwacji. Bez wtopy. Bez ściemy.
- Anglik... Michael. - Zaczął Matt podchodząc do mnie. - Czy ty sobie zdajesz sprawę, w co nas wrobiłeś? Nie traktuj mnie tu tekstami typu "już jest za późno", bo...
- To może mi łaskawie powiesz, co zrobić następnym razem, żeby twoja szlachetna dupa z północy się nie obraziła? - Odparłem ze złością.
- Skonsultować sprawę ze mną. - Warknął.
- Panowie! Czas zaczynać! - Krzyknął jeden z pomocników.
Odetchnąłem głębiej.
- Na pewno wiesz, jak się tym posługiwać? - Zapytałem wskazując na oparty o helikopter karabinek snajperski.
Twarz mojego współpracownika wykrzywił grymas.
- Uczyłem się... Od najlepszych. - Odrzekł jadowicie.
- No to... - Odwróciłem się w kierunku Starfish Island. - It's time to dance!

Mało kto zwrócił uwagę na szybko przelatujący ponad domami, pomalowany na czarno śmigłowiec. Snajpera na pokładzie nie zauważył już nikt. Tak samo jak tego, że zestrzeliwuje on talerz do odbioru tv satelitarnej z jednego z dachów.

- Ok, panowie. - Mówiłem czując rosnące podniecenie. - Nasi ludzie w centrali w tej chwili przekierowują połączenie idące do VC TV na naszego vana. Jeśli spieprzymy tą robotę, jesteśmy martwi. Zrozumiano?
- Taaaajest! - Wrzasnęli przydzieleni pomocnicy. W sekundę później rozległ się dzwonek telefonu.
- Vice City Television, w czym mogę pomóc? - Zapytałem podniósłszy słuchawkę.
- Eee... No... Telewizor nie działa. - Odezwał się głos jakiegoś niezbyt rozgarniętego strażnika.
- Rozumiem, za chwilę wyślemy do pana ekipę... Pod jaki adres?
- Posiadłość pana Tommy'ego Vercetti na Starfish Island.

Furgon zatrzymał się z piskiem opon przed willą. Wysiedliśmy i z miejsca podeszliśmy pod frontowe wejście, gdzie czekał już na nas koleś w niebieskiej koszuli.
- Panowie z VC TV? Zapraszamy, zapraszamy. - Poprowadził nas do środka. - Od czego chcieliby panowie zacząć? - Spytał odwracając się do nas. Za odpowiedź posłużył wymierzony w głowę cios kolbą.
Moi towarzysze obstawili wszystkie wejścia znajdujące się w zasięgu wzroku i filowali na ochronę. Ja puściłem się biegiem po szerokich schodach do gabinetu ze złotą wywieszką "Carlo" na drzwiach. Otworzyłem drzwi i z wyciszonego pistoletu posłałem kulkę w głowę odwróconego do mnie plecami jegomościa.
Koleś wyleciał przez okno, tłukąc przy okazji szybę i robiąc nieprzyzwoity raban. Zakląłem. To nie był nasz cel. Wyjrzałem na znajdującą się na tyłach przystań, z której właśnie odpływał spory jacht.
- Stary, spieprzyliśmy. - Odezwał się głos Matta w komunikatorze. - Vercetti jest na tym pieprzonym jachcie.
Zacisnąłem zęby.
- Podlećcie pod okno biura i weźcie mnie na pokład. Gonimy ich. - Zarządziłem.
- A twoi ludzie? - W głosie Cartera dało się poznać nutkę niepewności.
- Dadzą sobie radę. - Wychrypiałem słysząc odgłosy wystrzałów na korytarzach posiadłości.

Powoli doganialiśmy nasze pieniądze. Przez lornetkę widziałem, że na statku jest jakaś większa impreza - żeby było jeszcze mniej ciekawie, wszędzie aż roiło się od ochrony.
- Carter! CARTER! - Wrzasnąłem przekrzykując ryk helikoptera. - Dasz radę go stąd zdjąć?!
- Za dużo ludzi! Za szybko lecimy, ale... OK, spróbuję! - Odkrzyknął Matt i przysunął snajperkę do policzka. Padł strzał. Jakaś starsza pani, o dwa kroki oddalona od Carlo złapała się za brzuch. Spod jej rąk zaczęła szybko wykwitać szkarłatna plama.
- Szlag! Zejdź niżej! Niżej na litość boską! - Ryknąłem do pilota. Gdy tylko ten usłuchał zeskoczyłem na górny pokład. Już z wytłumionym gnatem w ręku. Spróbowałem odnaleźć Vercetti'ego, ale w tym samym momencie na nasz śmigłowiec spłynął istny grad kul z pistoletów maszynowych. Przeklinając sam siebie ruszyłem w tłum, licząc na to, że gangsterzy nie zaryzykują strzelania w ciżbę. Odwróciłem się jeszcze na chwilę, po to tylko by zobaczyć Cartera wyskakującego do wody i płonącego, czarnego Raindance'a spadającego na pokład jachtu.
Piękny dzień na śmierć.

Tommy Vercetti zszedł powoli na przystań i spojrzał na dymiący w oddali statek. Wyciągnął cygaro, zapalił.
- Faktycznie, wynajęcie tych dwóch było genialnym planem. - Powiedział sam do siebie wypuszczając dym.

Lux
napisany 23.09.2008 o godzinie 11:52
zobacz profil autora
Dobry, przyjemny epizod prosto z Vice City. Czuć klimat, ładnie opisane, dobra robota.
fifi99
napisany 27.09.2007 o godzinie 21:44
zobacz profil autora
super
wylie
napisany 13.09.2007 o godzinie 20:12
zobacz profil autora
nabijam mtz sory
adikko
napisany 28.07.2007 o godzinie 12:25
zobacz profil autora
- Zaczynasz mówić o postaciach legendarnych. - Przerwałem. - Może zaraz dorzucisz Bruce'a i Mubutu? - nutka humoru w dramatycznym opowiadaniu. Opowiadanie bardzo mi się spodobało.
PiotrMur
napisany 10.07.2007 o godzinie 23:32
zobacz profil autora
no... szybko się czytało co znaczy, że good stuff :D fajne pomysły Mtz ;) w8ing fo' mo'...
dvl
napisany 10.07.2007 o godzinie 19:17
zobacz profil autora
genialny tekst. świetnie budujesz klimat, wstawki innymi językami, dobry styl pisania - cudo.

czekam na następne. ;]
Toni
napisany 09.07.2007 o godzinie 15:37
zobacz profil autora
ło, mtz, szalejesz :D
Parlez vous francais? :P
unobserved
napisany 07.07.2007 o godzinie 22:48
zobacz profil autora
Blood and Muscule.
Maksym
napisany 07.07.2007 o godzinie 21:32
zobacz profil autora
nom wyczes piwo dla tego pana ;o
metzen
napisany 07.07.2007 o godzinie 21:27
zobacz profil autora
Jak ja kocham te konkretne komentarze :f


Wybierz stronę: 1 2

Obecnie serwis przegląda 46 gości oraz 0 z 6656 zarejestrowanych użytkowników
Razem: 46 · Najwięcej (7125): 07.06.2015 · Ostatnio przyjęty: SiDzej777
STATYSTYKI »
news · forum · blogi · mobile · rss · pliki · filmy · njoy · szukaj · mapa
© 2004 - 2024 GTAthegame
Kopiowanie materiałów bez zgody autorów jest zabronione!
Wszystkie prawa zastrzeżone · Polityka prywatności · Cookies